poniedziałek, 30 grudnia 2013

5. Trochę głupio mówić "kocham Cię", kiedy wiesz że nie usłyszysz "ja Ciebie też".



Jako, że stan w jakim zostałaś kilka dni temu przywieziona do szpitala był dość ciężki, musiałaś w nim spędzić jakiś czas na rekonwalescencję. Nie otrzymałaś żadnej wiadomości od swojego faceta, żadnego zainteresowania, obawy, czy czegokolwiek. Nie dzwonił, nie pisał, nie interesował się. To takie typowe dla niego...
Czymś, co kompletnie było dla ciebie niezrozumiałe, ale dodające otuchy, była obecność Dawida. Wbrew pozorom, ciągle był przy tobie. Oczywiście nie siedział tam dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale i tak dość dużo czasu siedział obok ciebie. Dzięki temu poznaliście się bardziej, a mało przyjemne myśli mogłaś chociaż na chwilę odsunąć w głąb umysłu.
- Odzywał się? - po chwili ciszy dostajesz pytanie, na które odpowiedź jest tak oczywista.
- A jak myślisz? - odpowiadasz pytaniem, próbując nie patrzeć mu w oczy. Tak bardzo chciałabyś pozbyć się tych okropnych myśli, jakie ciągle siedzą ci w głowie. Wiesz, że jutro wyjdziesz stąd i będziesz musiała tam wrócić. Wiesz, że na pewno nie spotka cię tam bankiet powitalny. Boisz się, że po raz kolejny nie dasz rady i już nigdy nie wyjdziesz z tego bagna.
- Myślę, że przez to nie możesz spać w nocy. - mówi Dawid, lustrując twoje zmęczone oblicze. Fakt faktem jest spostrzegawczy, pod oczami miałaś sińce, a już sama twarz nie wyglądała pięknie i uroczo. To była prawda, zarywałaś noce, ciągle myśląc, albo wylewając łzy. Przytłaczające problemy nie pozwalały na przyjście snu, wytrwale męcząc cię i powodując nowe fale rozprzestrzeniającego się bólu.
- Będzie gorzej, jutro będzie gorzej, Dawid. Jutro będę musiała się z tym zmierzyć i to mnie przerasta. To, że tak bardzo boję się kolejnego bólu, tego odrzucenia, rozpaczy i.. i tego, że nie wiem co mnie tam spotka. - wyżalasz się, wiedząc, iż ta osoba cię wysłucha i twój los nie będzie jej obojętny. W końcu miałaś kogoś, kto nie traktował z wyższością twoich problemów, jak nic nie znaczących dziecięcych przygody. Wreszcie mogłaś dogłębnie powiedzieć co czujesz, a ktoś to zrozumie, a być może nawet wesprze cię nawet słowem. Nigdy czegoś takiego nie doświadczałaś i z każdą sprawą musiałaś sobie radzić sama, bez niczyjej pomocy.
- Wiesz, że w razie czego.. - zaczął.
- Wiem, wiem. Naprawdę ci dziękuję, że jesteś, pomimo, iż nie musisz. To naprawdę w jakimś stopniu mi pomaga. Jednak wciąż mam poczucie winy. W końcu moje życie nie należy do kolorowych, a trochę cię w nie wpakowałam.. - nie chcesz, aby coś złego go spotkało. Nie chcesz, aby doznał cierpienia z powodu twoich błędów. Tak bardzo cię to trapi, tak bardzo żałujesz, że już dawno nie zakończyłaś tego heroicznego związku. Może w tej chwili byłabyś szczęśliwa, wolna i zaczynała budować swoje życie od nowa? Niestety, nie uciekłaś od niego kiedyś, kiedy jeszcze byłaś do tego zdolna psychicznie. A teraz musisz ponosić tego konsekwencje.
- Przestań. To naprawdę nic wielkiego. - odpowiada, delikatnie się uśmiechając. Boże, czy jutro musi nadchodzić?
Musi. Dzień jutrzejszy nadszedł bardzo szybko, można rzec, że dla ciebie ZA szybko. W końcu dostałaś wypis ze szpitala i zostałaś odwieziona do mieszkania. W końcu, to rzecz względna.
Wchodzisz po tak znajomych ci schodach, uprzednio prosząc Dawida, aby dziś zostawił cię samą ze swoimi problemami. Denerwujesz się, co idealnie odwzorowuje twoja blada twarz. Otwierasz drzwi, niezamknięte na klucz, by po dokładnie dziewięciu dniach znaleźć się w swoim mieszkaniu. Ledwie zdążasz rzucić torbę na krzesło i zdjąć buty, a słyszysz jego kroki w pokoju, by po chwili ujrzeć go przed sobą. Michał Wojciechowski we własnej osobie.
- Gdzie byłaś? - pyta, dokładnie cię obserwując.
- Widzę, że nagle zaczęło cię to obchodzić. - śmiało wychodzisz mu naprzeciw, nie mogąc już dłużej żyć pod jego władzą.
- Od kiedy to jesteś taka rozmowna? - uśmiecha się złośliwie. - Wychodzę. - dodaje i szybkim krokiem cię omija.
- Gdzie? - pytasz z przyzwyczajenia. Zapada cisza, a stojąc tyłem do niego spodziewasz się wszystkiego. Ale nie nadchodzi żaden cios, obelga, czy cokolwiek.
- Do kolegi. - odpowiada po dłuższej chwili i otwiera drzwi.
- Kolega ma na imię Karolina? - pytasz cicho, czując pierwszą łzę spływającą po policzku. W zamian otrzymujesz jedynie trzaśnięcie drzwiami i odgłos kroków na schodach. Siadasz bezradnie na kanapie i chowasz twarz w dłonie. Miałaś mu powiedzieć, że zostanie ojcem. Miałaś zamiar po raz kolejny spróbować ratować cokolwiek. Ale dostałaś doszczętny dowód na to, że on na to nie zasługuje. A ty czym prędzej musisz stąd zniknąć, bo już zawsze będziesz dla niego nikim. Narkotyki, alkohol i złe towarzystwo przyćmiło jego rozum, tym samym wysyłając miłość do ciebie na wieczne wakacje.
Teraz po prostu trzeba ratować swój tyłek... póki nie wróci twój koszmar i była miłość w jednej osobie.


Witajcie, kochane!:D
Owy rozdział nie chciał mi po prostu iść, mimo, że miałam go dokładnie zaplanowanego.
Ale doszło do radykalnych metod i w końcu udało mi się go napisać. :)
Nadchodzi mała zmiana, bowiem na tym blogu spotkacie się jeszcze z pięcioma rozdziałami, a potem epilog. Dlaczego tak? Po prostu wczoraj naszła mnie wena na całe opowiadanie i opracowałam już idealną, zwięzłą koncepcję. :) Będzie się działo, będzie. Aż sama nie wiem, czy nie za dużo.
Jako, iż zbliża się koniec roku 2013, chciałabym życzyć wam jak najlepszego roku 2014!:D
Dużo szczęścia, SIATKÓWKI, miłości, radości, dużo meczy, dużo weny i duuuuużo zdrowia. :)
Mam nadzieję, że macie jakieś konkretne plany na jutrzejszego Sylwestra, w przeciwieństwie do mnie.:P

Trzymajcie się! :*

Wasza Joan.  


+ jutro prolog tutaj: www.eremofobia-duszy.blogspot.com (Nico i Facu)

|ASK|Kadziewicz i Pliński|duecik|

niedziela, 22 grudnia 2013

4. Czasem, aby zrobić krok naprzód musisz cofnąć się do początku.




Owa wiadomość dosłownie wbiła cię w szpitalne łoże. Ty? W ciąży? Przecież masz dopiero 
dwadzieścia jeden lat, ledwo co radzisz sobie z oddychaniem, z życiem z dnia na dzień, a teraz okazuje się, że za kilka miesięcy będziesz musiała dbać również o czyjeś życie... W dodatku ojcem jest heroiczny facet, który swoją frustrację i złość wyładowuje na ranieniu cię dwadzieścia cztery godziny na dobę. Do tego niedawno doszłaś do siebie po śpiączce, po kompletnej utracie przytomności z powodu nadmiernego stresu. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla małego człowieka?

- Zostawię panią samą. Ta wiadomość to niewątpliwie szok. - powiedział lekarz, stojący obok twojego łóżka. Pokiwałaś głową, nie bardzo zwracając uwagę na jego słowa. Miałaś ochotę cofnąć czas, nigdy Go nie pokochać, nigdy nie wpakować się w to, co potocznie zwane miłością, w przyszłości będzie cię kompletnie niszczyć od środka. Twoje oczy pokryły się mgłą, by po chwili dać upust destrukcyjnym emocjom, wylewając cienkie strużki łez. Początkowo próbowałaś to zahamować, jednak im bardziej zaciskałaś powieki, tym rzeka łez się powiększała...

Obecna sytuacja była typową, bezsensowną krainą nieszczęścia i wylanych łez. A gdzie w tym wszystkim był owy młodzieniec, który prawdopodobnie wciąż siedzi na tym obskurnym korytarzu? Dlaczego obchodzi go twój zakichany los? Przecież teoretycznie się nie znacie, a wasze spotkanie było jedynie paskudnym zrządzeniem losu. Kiedyś ci pomógł, ale nie miałaś odwagi mu za to nawet podziękować... Próbowałaś za wszelką cenę wyrzucić z pamięci ten cholerny wstyd i ból, jaki czułaś w tamtym momencie... I jaki wredny i złośliwy jest los, który ponownie zesłał ci tego chłopaka na twoją drogę. Być może powinnaś się cieszyć, że ktoś się tobą interesuje, możliwie jeden z nielicznych, albo jedyny. Tylko to tak nie działało. Oprócz tego, że żyłaś-cierpiąc, to dodatkowo bolało cię to, że młodzieniec świadomie wpakowuje się do tej chorej gry, do twojego chorego życia...

- Nie płacz... - nawet nie wiesz, kiedy wkracza do sali, nawet nie wiesz, jak długo już jego ramiona obejmują twoje chude ciało. Tak nie powinno być, przecież wy się praktycznie nie znacie. Jednak wtedy nic nie miało większego znaczenia od paskudnego bólu, rozprzestrzeniającego się po twoim sercu.
- Dawid... - powiedziałaś w końcu cicho, prawie niemożliwie do usłyszenia.
- Pozwól sobie pomóc. - odparł, również nie siląc się na głośny ton. Westchnęłaś delikatnie i otarłaś mokre policzki.
- To nie jest takie proste. Mi nigdy nikt nie pomagał, o mnie nikt nigdy się nie troszczył. Nigdy nikt się mną nie opiekował, nie mówił mi, że jutro będzie lepiej. Z każdym smutkiem musiałam sobie radzić sama. Moja rodzina o mnie zapomniała, albo po prostu nie chcą pamiętać. Nie obchodzi ich to, że cierpię, że potrzebuję pomocy. - mówisz, starając się ponownie zatamować powódź łez.
- Właśnie dlatego w obecnej sytuacji powinnaś pozwolić komuś sobie pomóc. - odpowiada po chwili ciszy.
- Dawid... Ja jestem w ciąży. - mówisz w końcu, pomimo, iż miałaś zamiar nie wyjawiać tego nikomu.
- Więc to chyba najważniejszy powód, dla jakiego powinnaś ratować swoje życie. - dodaje, ani trochę się nie zrażając.
- Ale.. - zaczynasz.
- Tutaj nie ma ale. Po prostu nie chcesz czyjejś pomocy, bo boisz się, że ktoś cię zrani. Boisz się, że kolejna osoba będzie powodem twoich cierpień. Ale jeśli w końcu nie złapiesz czyjejś pomocnej ręki, to wszystko będzie się za tobą ciągnąć do końca życia. I nie, nie mów, że nie masz dla kogo żyć. Masz, już masz. Spróbuj zmienić swoje życie dla tej małej istotki. - jego słowa doprowadzają cię do kolejnego płaczu, ale tym razem z innego powodu.
- Jestem głupia. - stwierdzasz przez łzy.
- Nie jesteś. Dasz radę. - dodaje. - Damy radę. - poprawia się po chwili.
- Proszę cię.. Nie chcę, żebyś wpadł w to bagno.
- Za późno, moja droga za późno. Już tak szybko się mnie nie pozbędziesz.




PRZEPRASZAM. 
Przepraszam, wiem,że zawaliłam. 
Naprawdę czuję się z tym cholernie źle, bo zawiodłam samą siebie i zapewne was.
Dlaczego tak długo mnie tu nie było? Czas na wytłumaczenie.
Codziennie miałam masę spraw na głowie, masę problemów, nauki.
 W weekendy dochodziły dodatkowe zajęcia, pełno głupich, ale czasochłonnych prac, plus rodzina.
Przepraszam was kochani.
Obiecuję poprawę i nadciągam do was z mnóstwem weny i nowych pomysłów.
I plan numer jeden: regularność.
Mam nadzieję, że dam radę i że ktoś tu jeszcze ze mną został.

A no i uwaga, uwaga, wolny czas poświęcę na nadrabianie waszych historii. 

Buziaki!:*
Wasza Joan.


sobota, 30 listopada 2013

3. Nie ma mowy, nie ma słów, nie ma nas, nie ma emocji.




Jeszcze chwilę temu stałaś w korytarzu i uśmiechałaś się w stronę Dawida. Jeszcze chwilę temu.. żyłaś?
Jedna milisekunda i wszystko się urwało. Tak, po prostu, jak gdyby ktoś przeciął twoją linię życia, spychając cię tym samym do bezkresnej otchłani życia i.. śmierci? Nie masz pojęcia czy to wszystko dzieje się w twojej podświadomości, czy to jakiś chory sen, ale twój umysł eksploduje. Przez głowę przelatują ci jedne z najgorszych, najbardziej bolesnych chwil życia. Pierwsza rana zadana przez twojego faceta. Pierwsza rozpacz. W tle ciągle powtarzają się jego dawne słowa: "Kocham cię". 
Boli cię to, wspomnienia zadają ci kolejną, niesamowicie bolesną ranę. Masz ochotę krzyczeć, wić się z bólu i wołać o pomoc. Ale tutaj pomocy nie ma. Tutaj nie możesz wydać z siebie chociażby krótkiego dźwięku. Jesteś uwięziona we wspomnieniach...
Jedno z nich zawzięcie przewija się przez czeluście twojej podświadomości. Mecz siatkówki. Wy. Razem. Wygrana miejscowej drużyny. Ciemny wieczór, praktycznie noc. Pierwsza sprzeczka. Pod halą. Pierwsze słowa, które nigdy nie miały być powiedziane. Pierwsze łzy, które nie miały prawa płynąć. Pierwsza próba podniesienia na ciebie ręki. Pierwsza próba zdominowania cię. Nieudana. Na pomoc przychodzi ci zwabiony tłumionym krzykiem mężczyzna. Uwalnia cię z jego rąk. Powoduje, że twój oprawca ucieka. Ty też, wiedziona wstydem i cholernym strachem odbiegasz od twojego wybawcy, nie wypowiadając ani jednego słowa podziękowania.. a w twojej głowie pozostało tylko wspomnienie numeru 18 na koszulce wystającej spod naciągniętej nań bluzy...
Coś ci się przypomina. Coś składa się w całość. 
Wtem ogłuszający pisk przeszywa twój umysł, powoduje, że otchłań znika. Jakkolwiek by to brzmiało, wracasz do swojego ciała. Wracasz z więzienia wspomnień. 
Otwierasz oczy, a powalający blask i jasne światło przyprawiają cię o mdłości. Zamykasz je ponownie. Trwasz przez chwilę w tym niespokojnym uczuciu braku orientacji i kolejny raz otwierasz zbolałe oczy. Widok odbiera ci mowę.
Bowiem znajdujesz się w szpitalnej sali, przykuta to miliona kabli i rurek, praktycznie nimi ograniczona. Owy widok cię przeraził, z przerażeniem błądziłaś wzrokiem po małej, przygnębiającej klitce. Nieświadomie wydajesz z siebie rozpaczliwy odgłos, który w praktyce okazuje się lichym jękiem. Nie możesz nadziwić się nad swoją słabością, każdy ruch powoduje większe mdłości. W końcu któreś z urządzeń stojących obok twojego łoża zaczyna wydawać przeraźliwie bolesne dla twoich uszu odgłosy. Do sali zbiegają się pielęgniarki i lekarz. Twoje przerażenie osiąga apogeum. 
- Proszę leżeć spokojnie. Proszę się uspokoić. - mówi ostatni, widząc twoje słabe ruchy mające pozwolić ci wyrwać się z sideł szpitalnych sprzętów.
- Co ja tu robię? - szepczesz, błagalnie patrząc na doktora.
- Obudziła się pani ze śpiączki farmakologicznej. Jest pani bardzo słaba i nalegam, aby leżała pani spokojnie. - pierwsze słowa paraliżują cię. Śpiączka? Jaka śpiączka?!
- Proszę mi powiedzieć, jakim cudem się tutaj znalazłam.. - nie masz pojęcia, czy ten człowiek słyszy to, co szepczesz. Wydaje ci się, że z twoich ust nie uchodzą praktycznie żadne dźwięki.
- Pani Alicjo, została pani przywieziona dwa dni temu, około godziny dwudziestej trzeciej z parku na ulicy Klonowej. Straciła tam pani przytomność, a wraz z panią był pewien młodzieniec. Zaraz będę mógł przekazać pani, co doprowadziło do takiego stanu, że musieliśmy wprowadzić panią w stan śpiączki. - odpowiada ci, powodując coraz większe otępienie.
- Słucham? Jaki park? Przecież ja.. przecież ja byłam w hali, zdobyłam nową pracę, mój facet odszedł z mojego życia... - spazmatycznie łapiesz oddech, a twój mózg od nadmiaru informacji buzuje.
- Proszę zachować spokój. W wyniku śpiączki pani podświadomość mogła tworzyć własne obrazy, kompletnie nieprawdziwe, będące jedynie odpowiedzią na zły stan fizyczny. Mogły także powracać wspomnienia z pani życia. Podświadomość w stanie sztucznego snu szaleje. - jego słowa wbijają ci niewidzialny sztylet w serce. Czyli to wszystko się nie wydarzyło? Czyli.. czyli on nie odszedł? Czyli ty wcale nie znalazłaś nowej pracy? Wcale nie zaczęłaś nowego życia? Wcale nie spotkałaś ponownie Dawida? No właśnie.. Wspomnienie siatkarza spowodowało nową falę paraliżujących emocji.. 
- Musimy sprawdzić, czy nie doszło do luk w pamięci. Proszę mi powiedzieć jak się pani nazywa, czym się pani zajmuje, pani wiek, rodzina i co pani robiła dwa dni temu w parku. - głos lekarza powoduje, że wracasz do rzeczywistości.
- Alicja Rucińska, niedoszła studentka farmacji, aktualnie studiuję na wydziale marketingu i zarządzania. Miejsce zamieszkania Kielce, wiek dwadzieścia, rodzina daleko stąd.. Tamtego wieczoru... wtedy rozmawiałam z... - coś ci się przypomniało. Coś spowodowało ogromny szok i niedowierzanie. - Proszę mi powiedzieć, kto mnie tu przywiózł? - przerywasz monotonny wykład na temat twojego życia i znienacka pytasz doktora o istotną dla ciebie informację. Nadal twój głos brzmi słabo, ale pewne wspomnienie porusza cię na tyle, że pytanie zadajesz o wiele bardziej zdecydowanym głosem. Jak na osobę, która dopiero co obudziła się ze śpiączki i o dziwo normalnie kontaktuje.
- Ten pan jest na korytarzu i pani los chyba nie jest mu obojętny. Był tu wczoraj, jest i dziś. Jeżeli chce pani się z nim zobaczyć, muszę podać leki uspokajające oraz musi mi pani obiecać, że nie będzie się pani narażać na wielkie odczucia. Dopiero co udało nam się wyjść z ciężkiego stanu, zadziwiająco szybko pański organizm się regeneruje, ale wciąż musimy uważać. - mówi. Zgadzasz się, kiwając głową. Przyjmujesz lek i obiecujesz, że to będzie krótka rozmowa. Lekarz i jego personel wychodzą, a po chwili do sali wchodzi...
- Matko... - wydajesz z siebie cichy jęk i patrzysz na niego z niedowierzaniem. - To jest niemożliwe. - dodajesz, kiedy siada obok twojego łóżka. - Pamiętam cię..
- To chyba dobrze. Rozmawialiśmy wtedy w parku. - mówi cicho.
- Nie... wtedy było ciemno. Wtedy cię nie rozpoznałam. Ale teraz już tak. Ty jesteś Dawid Dryja. Ty mnie.. ty mnie uratowałeś wtedy.. po meczu.. To jest niemożliwe. - powtarzasz, kręcąc głową. - Na pewno to pamiętasz.
- Jakim cudem wiesz, jak się nazywam? - pyta.
- Wtedy, kiedy mi pomogłeś.. wtedy zanim uciekłam.. dojrzałam na twojej koszulce numer 18. Sprawdziłam cię w Internecie. Ale potem o tym zapomniałam. Zostawiłam to gdzieś w swojej pamięci i po prostu żyłam dalej. Teraz... teraz, kiedy podobno przez dwa dni żyłam w innej galaktyce swojej świadomości... mój mózg mi to przypomniał. Nie wiem, nie mam pojęcia, czy coś takiego jest możliwe, ale najpierw wytworzył swój własny obraz, wytworzył największe marzenie mojego życia. To było coś na rodzaj dziwnego snu. Byliśmy w tym parku tak? - tu przerywasz, a towarzysz kiwa głową. - Zemdlałam, tak? - pytasz i ponownie uzyskujesz twierdzącą odpowiedź. - Na czym skończyła się nasza rozmowa?
- Powiedziałaś, że facet cię krzywdzi, a ty nie potrafisz tego przerwać. - odpowiada. Wzdychasz głęboko.
- Czyli przez dwa dni oglądałam sobie, jak mój mózg potoczyłby tą rozmowę dalej. I wymyślił sobie to, co działoby się potem. A wiesz co jest najlepsze? W tym chorym teatrzyku byłeś również ty. Spotkałam cię ponownie i mi się przedstawiłeś. A zaraz potem mój popierdzielony do cna móżdżek odtworzył mi wspomnienie, kiedy to uratowałeś mnie spod rąk oprawcy - mojego faceta. Wszystko złożyło się w całość. Pamiętam cię i to chory zbieg okoliczności, że spotkaliśmy się wtedy.. w parku.. ponownie.. - kończysz wszystko, zdziwiona brakiem emocji ze swojej strony. Może to te leki? W każdym bądź razie wciąż byłaś obolała, słaba i zmuszona do leżenia.
- Ja też cię poznałem. Wtedy, na samym początku, kiedy cię zobaczyłem. Ale nie chciałem ci tego mówić, bo byś uciekła. Chciałem ci pomóc.
- Chyba nie było aż tak źle, co? - delikatnie się uśmiechasz, na ile pozwala ci twój stan.
- Oprócz tego, że teraz jest mi cię cholernie żal i okropnie jest mi źle z tym, że wtedy dupka nie sprałem... Czuję się winny...  - już masz coś odpowiedzieć, kiedy do sali ponownie wkracza lekarz.
- Pan musi na chwilkę wyjść, ponieważ musimy w końcu przekazać pani Alicji powód jej stanu. - mówi, a kiedy siatkarz wychodzi, od razu przechodzi do rzeczy. - Pani Alicjo, jest pani bardzo osłabiona, prawdopodobnie z powodu wielu stresów, problemów i tym podobnych. Ale oprócz tego, jest pani w ciąży. W zagrożonej ciąży. Jakimś niewyobrażalnym cudem podczas śpiączki i utraty przytomności dziecku nic się nie stało. To po prostu dar od Boga! Dlatego przekazuję pani szczęśliwą informację, spodziewa się pani potomka. Co prawda tak jak mówiłem, ciąża niestety jest zagrożona. Ale z naszą pomocą uda się pani urodzić zdrowe dziecko. - uśmiecha się nikle.
- Słucham? - nie dowierzasz. To niemożliwe. To nie ma sensu. To wszystko dzieje się bez jakiegokolwiek sensu...                   


Nie mam pojęcia, czy po medycznemu, czy to jest w ogóle możliwe.
Ale jest. I mam nadzieję, że ogarniacie.

A no i chciałabym napisać, że liczę na to, że nie zostanę tutaj sama.
Wkładam w to opowiadanie dużą cząstkę siebie, naprawdę.
Chcę pisać dla was. 

Poza tym koniec mojego wywodu. 

Ściskam was wszystkie. :* 

poniedziałek, 25 listopada 2013

2. Z jednej porażki można wyciągnąć więcej wniosków, niż ze stu zwycięstw.

- Wiesz co, powinnam się zbierać. Siedzenie tutaj i wylewanie swoich żali nie ma sensu. Dzięki, że mogłam się wygadać, popłakać i... wszystko. Dziękuję. Życzę ci, żebyś.. żebyś nigdy nie cierpiał z powodu miłości. - wstałaś i posłałaś nieznajomemu smutny uśmiech.
- Powodzenia. A ja mam nadzieję, że nie będziesz pałała nienawiścią dla każdego gatunku męskiego. - odwzajemnił wyszczerz. - Trzymaj się. - odwrócił się i odszedł, kierując się w przeciwną stronę. Pokiwałaś głową i ciężko wzdychając obrałaś poprzedni kierunek.

Starałaś się iść tak, jak uprzednio. Trochę pobłądziłaś, bo Kielce nadal są dla ciebie jedną wielką zagadką. A podobno mieszkasz tu prawie dwa lata..
W końcu po kilkunastominutowym marszu, dotarłaś pod wasze mieszkanie. Głęboko odetchnęłaś i złapałaś za klamkę, która ani drgnęła. Marszcząc czoło, wyjęłaś z kieszeni swoje zapasowe klucze i przekręciłaś zamek. Drzwi ustąpiły i lekko skrzypiąc ukazały pogrążony w ciemnościach salon. Włączyłaś światło i pierwsze co rzuciło ci się w oczy to pustka i przejmująca cisza. Naprawdę, ten widok cię przeraził. W końcu życie z facetem pod jednym dachem obfitowało w masę ciuchów na wszelakich przedmiotach przeznaczonych do siedzenia, masę skarpetek rzuconych w każdym kącie, masę mniej lub bardziej potrzebnych gadżecików i tak dalej. Teraz, nie było nic. Wszystko, co należało do Niego - zniknęło. Odczułaś pewno niezidentyfikowane uczucie, błądząc po pomieszczeniach i zauważając coraz większe braki. W końcu wróciłaś do głównego pokoju, po drodze zauważając małą karteczkę na kuchennym stole. Złapałaś ją i usiadłaś na beżowej kanapie.
Twój umysł spodziewał się wszystkiego. Ale nie krótkiego słowa "PRZEPRASZAM".
To jedyne na co się zdobył. Żadnego wytłumaczenia, powodu, nic. Wiedział, że nie masz zamiaru go szukać. Wiedział, że sam fakt, iż znikł cię ucieszy. Pomimo to, zdobył się na to krótkie, choć zapewne nieszczere słowo.
Porwałaś karteczkę na drobne kawałeczki i wrzuciłaś do śmietnika. Stanęłaś przed lustrem i delikatnie przejechałaś po nadal obolałym policzku po ostatniej kłótni. Zbliżyłaś palce do kilkucentymetrowej blizny na tyle twej głowy. Blizny po upadku na kant komody. Oczywiście, nieprzypadkowym.
- Zniszczył mnie. Zranił mnie. Nic dla mnie nie znaczy. Dam sobie radę. - powiedziałaś do swojego odbicia i uśmiechnęłaś się gorzko. - Jestem silna. - wyszeptałaś i równocześnie z tym słowem pewien rozdział w twoim życiu dobiegł końca.

Z dniem kolejnym dokonałaś szeregu zmian. Zmieniłaś numer telefonu. Zmieniłaś zamek w drzwiach. Przemeblowałaś mieszkanie. Wyrzuciłaś wszystko, co ci o nim przypominało.
W końcu odetchnęłaś z ulgą. A nawet znalazłaś odpowiednią dla siebie pracę!
Tegoż dnia, w godzinach popołudniowych, wybrałaś się właśnie na rozmowę kwalifikacyjną.
Przebrnęłaś przez miasteckie korki, by w końcu dotrzeć na miejsce.
Miałaś objąć stanowisko w biurze w dziale marketingu pewnego klubu siatkarskiego. Rozmowa odbyła się bez żadnych komplikacji, a na jej końcu prezes oświadczył ci, że przyjmuje cię bez dwóch zdań. Skomplementował cię paroma sformułowaniami typu "idealna osoba na to miejsce". Od jutra miałaś rozpocząć nową pracę! Naprawdę zaczynało się układać.
Wyszłaś z biura w skowronkach i udałaś się długim korytarzem ku wyjściu z hali.
- Czy to jakiś żart?! - prawie że wykrzyczałaś, wpadając na osobnika płci męskiej. Dość wysokiego. Dość znajomego.
- Mnie pytasz? Ja na nikogo nie wpadłem! - broni się, a po chwili rozpoznaje twoją twarz. - O Boże.. Czy to jakiś żart?! - świadomie powtórzył twoje słowa z zawadiackim uśmiechem.
- To nie jest zabawne! Nie masz prawa śmiać się z głównodowodzącej w sprawach marketingu! - odparłaś, siląc się na poważny ton.
- O kurde.. Przepraszam. Czyli będziemy się dość często spotykać, bo ja tu gram, moja droga. Najbliższe spotkanie po dzisiejszym, to jutro, godzina 17, hala, mecz. Tak, będziesz musiała chodzić na mecze. Cieszysz się prawda?
- Boże broń! Naprawdę będę musiała? - westchnęłaś.
- Tak. A w ogóle to... Dawid. - przedstawia się.
- Alicja. - posyłasz mu uśmiech, nie mogąc się powstrzymać.




Hej kochane!
Po 1. znów poślizg... ale to juz wina moich problemów. Wybaczcie.
Po 2. Koniec z poślizgami!:) Widzimy się w soboty!
Po 3. Podoba mi się to opowiadanie! Zaczynam pisanko do przodu.
Po 4. Kilka spraw organizacyjnych.
Teraz jestem tylko tutaj, 
ale w przyszłości na Kadziu i Plińskim (tak, wiem) i na Uriarte.
Daleka przyszłość to Łasko i Kubi z wingspiker.
Po 5. Czy ktoś jedzie na Podpromie w środę i może przekazać Grzesiowi Kosokowi,
że akcja Movember nie jest dla niego? Bardzo proszę! 
Oczywiście żartuję, akcja świetna, jakoś przebolejemy do końca listopada. :D
Po 6. Niedługo święta!:P 
Po 7. pałam do was wszystkich ogromną sympatią i życzę wam udanego tygodnia.:)
Po 8. wielki, wielki przytulas dla 
~Caro, za te wczorajsze obczajanie starych filmików z Wroną. :D Humor poprawiony!
Dziękuję za to, że jesteś, kochana. :)
~Zuzy, bo jest ze mną, bo potrafi mnie kompletnie powalić swoją wyobraźnią,
a poza tym MARIUSZ. Dzięki kochana. :)

koniec wywodów, 
przesyłam milion serduszek dla wszystkich.
a sama idę wylewać poty przy Chodakowskiej. :)
<3 Joan
|Ask| 



dopisek: ja wiem, jak wygląda ten rozdział i jak bardzo jest nieprawdopodobny.
ale zanim mnie zjedziecie, poczekajcie na następny rozdział.
 



niedziela, 10 listopada 2013

1. Bez względu na to, ile razy się załamię i upadnę, zawsze jest jakaś cząstka mnie, która mówi, że to nie koniec, że trzeba wstać i iść dalej.

- Chciałabym odpowiedzieć, że jest, ale właściwie to... nie, nie jest w porządku. - odpowiadasz na pytanie nieznajomego, kompletnie nie zastanawiając się nad sensem wypowiadanych słów. - Mam nadzieję, że nie jesteś zboczeńcem, ani żadnym narwanym kolesiem. Trochę nie chce mi się wstawać i uciekać, krzyczeć, czy cokolwiek innego. - palnęłaś, po raz kolejny. Hej, normalna kobieta uciekała by teraz ile sił w nogach, bojąc się wysokiej postaci. A ty? Ty żyjesz przekonaniem, że nikt nie zrani cię bardziej niż twój kat, a zarazem miłość... A w sumie to chyba była miłość..
- Spokojnie, nigdy w życiu nie zraniłbym kobiety... Ale w twoim przypadku chyba ktoś już to zrobił. - stwierdza, analizując układ łez na twoim policzku. Ta sytuacja nie była normalna. Normalna dziewczyna nie rozmawiałaby z obcym facetem po zmroku, Bóg wie gdzie...
- Aż tak to widać? O kurde, chyba muszę zacząć wybierać mniej zaludnione miejsca, jak będzie chciało mi się popłakać... W sumie to nawet nie wiem, gdzie jestem. A w dodatku rozmawiam z kompletnie obcym... Czy to jest ta chwila, w której powinnam stąd wiać? - pytasz, starając się hamować uśmiech, jaki mimowolnie ciśnie ci się na usta. To głupie, ale w jego obecności nie czułaś się zagrożona. Albo po prostu zwariowałaś do cna.
Owy osobnik, usiadł w końcu obok ciebie, pozwalając ci na jakiekolwiek obeznanie się w jego wyglądzie.
- Jestem obolały, wracam z ciężkiego treningu. Ledwo żyję, w praktyce moje mięśnie wołają o pomstę do nieba. Widzę płaczącą kobietę. Normalny facet w tej sytuacji zapytałby co się stało i toteż uczyniłem. A płacząca nie wierzy w dobre intencje mężczyzny... Coś jest na rzeczy. - takie głupie słowa, takie bezsensowne składnie, a ty parskasz śmiechem.
- Nie wierzę w dobrodusznych facetów. Już nie. - odpowiadasz, próbując zahamować łzy, które nagle uderzyły do twoich oczu, na wspomnienie tego, co czeka na ciebie w mieszkaniu.
- Nie wszystko złe, co się facetem zwie.
- Szkoda tylko, że ja trafiłam na tą większość zła, osadzoną w jednym osobniku... - patrzysz przed siebie, próbując nie wybuchnąć histerycznym płaczem. Jak na razie, dobrze ci idzie. Jeszcze nie wypłakałaś nieznajomemu historii swojego życia. Jest dobrze. - Naprawdę nie masz innych ciekawszych zajęć, oprócz siedzenia z przesiąkniętą żalem i rozpaczą dziewczyną? To na pewno nie wpływa dobrze na psychikę.
- O moją psychikę się nie martw. Lepiej powiedz, co jest. Jestem neutralną osobą z zewnątrz, podobno takie rozmowy pomagają.
- Chyba ci studia pedagogiczne nie wyszły.
- Żaden ze mnie psycholog. Tam w środku siedzi samotny siatkarzyna, który żyje od treningu do meczu. I tak w kółko, ot co. A co siedzi w głębi ciebie?
- Podpuszczasz mnie.
- Ależ skąd. - uśmiecha się, powodując nagły przypływ optymizmu w twoim sercu.
- Tam w środku siedzi młode, niespełnione dziewczę, zranione, zmieszane z błotem, zrozpaczone, rozżalone, wrażliwe, z sercem rozpryskanym na jednej ze ścian mieszkania. Ofiara. Nie tyle losu, co faceta... - kończysz cicho. - Znowu będę ryczeć.
- Nie płacz...
- Dlaczego? Zakochałam się, pokochałam, dałam cząstkę siebie, a co otrzymałam w zamian? Ból. Cholerny ból rozrywający moje serce, powodujący, że już nie jestem sobą. Jestem marnym widmem dawnej siebie, tchórzliwym i zastraszonym. On mnie krzywdzi, rozumiesz? A ja nie potrafię tego przerwać.

Zapada cisza.





Jedyneczka dla was!:)
Nie chcę rozpisywać się tutaj na temat tego opowiadania,
nie będę nic zdradzać. 
Ale chciałabym się tutaj mimowolnie odnieść do pewnej rzeczy.
Wczorajszy mecz Skry i Resovii ponowił falę hejtów i nienawiści na jednych i drugich.
Jedni hejtują Rzeszów, drudzy Bełchatów.
Kolejni Wlazłego, następni Antigę.
Siatkówka ma łączyć, a nie dzielić! Ludzie, proszę was...
Kibicuję Skrze, tak, od lat jestem z nimi, ale mam szacunek do Sovii, czy innych zespołów.
Czy to takie trudne? 
Ci zawodnicy zostawiają na boisku serce, a półgłówki, bo inaczej tego nazwać nie można,
hejtują ich, BO TAK. Gdzie jest logika? 
Wczorajsze batalie przekroczyły pewną granicę.

Pozdrawiam i wybaczcie mój wywód. :)

następny rozdział w weekend, ale dokładnie to nie wiem. sobota lub niedziela.

+zapraszam dziś na blog z Wroną, gdzie znajdzie się epilog.